Moje małe rady na...
Problemy zwykłych ludzi

Czy pojęcie oczywistości jest względne?



Często nachodzi mnie refleksja, czemu, jeśli coś jest oczywiste dla mnie, jest zagadką lub czymś obojętnym dla drugiej osoby. Często nawet bliskiej. Oczywiście z osobami, z którymi łączą nas pewne sytuacje czy instytucje, takie jak szkoła, studia, praca czy miejsce, w którym spędzamy wspólnie czas, mamy na ogół podobną wiedzę. Inaczej rozmawiam z moją mamą, którą, bądź co bądź znam od urodzenia, a inaczej z przyjaciółką ze studiów i kolegą z pracy.


Moje studia dotyczyły konkretnej tematyki, acz dość szeroko rozumianej. Były połączeniem dużej dawki sztuki i kultury, a także historii i geografii. Poznanie i używanie pewnych pojęć pozwala uprościć konwersację z osobą, która również je rozumie i wie do czego się odnoszą. To są oczywiste rzeczy. Oczywiście w moim, subiektywnym, rozumieniu.


Ale czemu staramy się (a przynajmniej ja się staram…) swój obraz świata oraz wiedzę w kilku tematach przenieść na innych ludzi? Niestety często zdarza mi się być zaskoczoną, kiedy mówię o czymś, co dla mnie jest ewidentne, a ktoś patrzy na mnie jakbym przemawiała do niego w innym, totalnie obcym języku. Przykładów tego typu sytuacji mogłabym opisać mnóstwo, ale najbardziej chyba zastanawia mnie i - co tu dużo kryć - drażni, kiedy ludzie są ignorantami w sprawach i tematach, które wydają mi się na tyle interesujące, że nie umiem zrozumieć, czemu ich to nie ciekawi, tak jak mnie.


Takie myślenie może stać się pułapką. Choć myślę, że jest naturalne, bo chcemy niejako ‘bronić’ rzeczy, które lubimy i na jakich nam zależy. Czasem jednak takie pojmowanie rzeczywistości może przerodzić się w liczne fobie: ksenofobię, homofonię, rasizm i tym podobne. Oczywiście nie przestaniemy się dziwić, czemu innych nie interesuje, to co nas, ale możemy znaleźć osoby, z którymi będziemy mogli podyskutować na dany, fascynujący nas temat. Obyśmy tylko nie zakładali bojówki, w obronie naszych (jedynie słusznych) racji.


Jak myślę o tym, o czym pisałam wyżej, to uderza mnie, że szczycę się byciem osobą otwartą na innych, ciekawi mnie (pomimo, tego że i dziwi) różnorodność, ale jeśli dochodzi do kwestii damsko-męskich, to potrzebuję mieć u boku osobę podobną do siebie. Przyjaciół mogę mieć o najróżniejszych poglądach politycznych, kulturowych, religijnych czy światopoglądowych, ale partnera już niekoniecznie. Jak przychodzi co do czego (tzn. do związku), to słuszność musi być po mojej stronie. A może niekoniecznie słuszność, ale wspólne zainteresowania i widzenie świata. Zastanawiam się z czego to się bierze, może z tego, że nie wytrzymałabym tygodnia z kimś, kto zachwycałby się czymś, co mnie kompletnie nie interesuje? Cóż. Zapewne jednak nie ma co się upierać, że tak będzie zawsze. Wszak punkt widzenia najczęściej zależy od punktu siedzenia.


Może po prostu można wyznawać relatywizm i nie próbować niczego klasyfikować, nie ustawiając konkretnych rzeczy w odpowiednich kontekstach, a przy okazji nie móc zrozumieć, że ktoś może być innym człowiekiem? Można jednak zawsze próbować zainteresować innych, tym, co jest dla nas istotne. A nuż zarazimy kogoś własną pasją?
Kreator www - przetestuj za darmo